Bobołak

Towarzystwo Prawiepisarskie

  • Nie jesteś zalogowany.
  • Polecamy: Gry

#1 2011-02-26 16:53:58

 Barglemon

Nowy użytkownik

Skąd: Olsztyn
Zarejestrowany: 2011-02-22
Posty: 5
Punktów :   

Istota o stu twarzach

Opowiadanie wysłane na pewien konkurs, choć bez jakiegokolwiek efektu. Uprzejmie proszę o bezlitosne napiętnowanie w komentarzach wszelkich błędów czy wad.

Istota o stu twarzach



    Wszystko było już gotowe na kwadrans przed przyjęciem gościa. Stół na którym znajdowały się przyrządy alchemiczne, został wypolerowany na błysk. W licznych menzurkach odbijało się światło, rzucane przez wielkie pochodnie rozmieszczone w podziemnym pomieszczeniu. Trzeba przyznać, że zaskakująco dobrze spełniały swoją rolę. Wraz z żyrandolem, wiszącym na złotym łańcuchu, dawały nieziemski wręcz blask. Intensywne światło stwarzało dziwną atmosferę i każdy przybyły czuł się tu niepewnie.
    Niewysoki jegomość przestał wpatrywać się tępo w pochodnię i wrócił do badania wzrokiem reszty pomieszczenia. Dawno nie było tu już tak czysto. Księgi, mieszczące się w małej biblioteczce w rogu, były schludnie ułożone. Niedawno przyniesione, przybite do podłoża krzesło z luźno zwisającymi, skórzanymi pasami, czekało spokojnie, aż ktoś na nim zagości. Zaiste, iście szlachecka to była klasa. Ale cóż, przeto taki dzień nie zdarzał się zbyt często. Ba,  mężczyzna czuł, że to doba jedyna w swoim rodzaju.
    Alhard, bo tak miał na imię ów człowiek, podszedł spokojnie do stołu. Postanowił jeszcze raz sprawdzić, czy wszystko jest na swoim miejscu. Wiedział, iż to zbędne, lecz chciał czymś zająć rozgorączkowany umysł. Oczekiwanie coraz mocniej działało mu na nerwy.
    Kiedy już upewnił się, iż wszystek się zgadza, a myśli znów pogalopowały w stronę przyszłych wydarzeń, czujne ucho wychwyciło odgłosy szybkich kroków. Rytm jego serca nagle przyspieszył. „Wreszcie”, pomyślał z napięciem Alhard, po czym wyszedł na środek komnaty. Próbował się uspokoić, jednak palce mimowolnie mu drgały.
    Rozległ się potężny huk, gdy odrzwia zostały pchnięte i uderzyły o ścianę. Do pomieszczenia wszedł, a raczej zatoczył się, pchnięty przez wygolonego na łbie osiłka, jakiś stary człowiek. Z trudem zatrzymał się po przejściu kilkunastu stóp. Brudne, podarte odzienie luźno zwisało na przygarbionym pod brzemieniem lat ciele.  Przerażone oczy zwracały się we wszystkich kierunkach. „Biedny, zapewne nie ma zielonego pojęcia, dlaczego się tu znalazł”, przemknęła myśl przez głowę Alharda. Może to i lepiej...
    Starzec został przywiązany do dębowego, mocnego krzesła. Jakby oszołomiony, nie stawiał większego oporu. Alchemik podszedł do niego, aby lepiej  mu się przyjrzeć. Od razu zauważył, iż osiłek nie postępował z nim zbyt delikatnie. Wzrok pobiegł w kierunku licznych napuchnięć na twarzy i lekko krwawiącej, dolnej wargi. Alhard pochylił się lekko, zbliżając głowę na małą odległość od jego twarzy.
-    Powiedz no, panie miły, ile masz lat? – zapytał cicho, a zaskoczony pytaniem starzec, wytrzeszczył tylko oczy w jego stronę. Młodszy, chodź także już nie dzieciuch, mężczyzna, uśmiechnął się lekko. – Czyżby równo sześćdziesiąt? – jeszcze większe zdumienie „gościa” oznajmiło, iż to trafna odpowiedź.
-    O co chodzi...? – jęknął starzec, ponownie rozglądając się po komnacie.
-    A powiedz no mi jeszcze, kim byłeś przez większość swoich dni? – zapytał alchemik, nie zwracając uwagi na wypowiedź więźnia. – Hmm... – pokręcił głową w teatralnej zadumie. - Czyżby najemnikiem?
    Nie czekał na reakcję rozmówcy. Prawił o tym jeno po to, aby wprowadzić popłoch w przerażonym umyśle. Wyprostował się nagle, odwracając głowę w stronę wielkiego stołu.
-    Ale gdzież moje maniery? Uczony nie powinien tak traktować swoich gości. Napijesz się czegoś, panie? – ruszył w stronę ustawionych w szeregu menzurek. Chwycił jedną, w którym znajdowała się czerwona ciecz. – Może tego, co? To jest... wino z najlepszych piwnic.
    Co z tego, że mu nie uwierzył? Wrócił do starca, gwiżdżąc cicho. Podał naczynie ogromnemu drabowi, cały czas stojącym za więźniem. Ten odkorkował je, po czym ominął krzesło, by stanąć przed przywiązanym mężczyzną. Były najemnik na początku się opierał, lecz widząc zaciśniętą pięść przy twarzy, posłusznie wypił wszystko. Skrzywił się, dając znak, iż bynajmniej nie smakowało to jak przednie wino.
    Zadowolony Alhard nakazał rozwiązać staruszka. Teraz pozostało już jeno czekać...
-    Jak przystoi po realizacji zadania, będziesz mógł, panie miły, wreszcie odpocząć. Ale nie martw się – w celi nie znajdziesz ani jednego szczura. Przed twoim przyjściem, komnaty więzienne zostały dokładnie wysprzątane...
Zachrzęściły rozwiązywane pasy, a starzec został siłą poderwany do góry. Próbował się wyzwolić z uścisku, jednak na próżno. Osiłek pociągnął go w stronę drzwi.
-    Com ja ci uczynił?! Daj żyć biednemu człekowi! Wypuść mnie! Wypuść! – wołał, coraz bardziej rozpaczliwie.
-    Nie martw się, zajrzę do ciebie... – mruknął pod nosem alchemik, kiedy krzyki starca ucichły. Westchnął z ulgą, po czym rękawem szaty zaczął czyścić nie dźwigające kurzu menzurki....
    Ci co znali Alharda, słusznie uważali, iż jest on trochę szurnięty. Jednak nie przeszkodziło to, by stał się istnym geniuszem w swej sztuce. Był on władcą wszelkich receptur alchemicznych. Zawsze sprawowały się nienagannie, jakby samą siłą woli nakłaniał składniki do prawidłowego działania. Nieustannie poszerzał swoją wiedzę, a jakieś durne prawa o nie wytwarzaniu zgubnych dla zdrowia specyfików, jeno go ograniczały. Trzeba było więc rozwijać swoją pasję na własną rękę... I wreszcie osiągnął cel. Wynalazł oręż, dzięki któremu stanie się żywą legendą alchemii! A to miało zdarzyć się już wkrótce. Pozostało już tylko czekać...

***


    Rafhard zmusił się do podniesienia ciążących mu powiek. Zdziwił się, że światło nie zaatakowało go, jak to zwykle po pobudce bywało. Widocznie musiała być jeszcze noc. Starzec przetarł zmrużone oczy, po czym podniósł się z siennika.
    Zrozumiał, czemu było tu tak ciemno. W celi nie dojrzał ani jednego okna, jeno mocno oddalone pochodnie, dające ledwie półmrok. Jednakże to wystarczyło, aby dostrzegł jakąś postać leżącą przy przeciwległej ścianie. Widocznie musieli wtrącić ją tutaj, kiedy spał. Była odwrócona plecami, więc dostrzegł tylko siwiejące, rzadkie włosy i dziwne, bo identyczne jak jego, odzienie.
    Najemnik zamrugał nagle, nie pewien swych podejrzeń. Wydawało mu się, iż trzymająca go jeszcze senność płata mu figle, lecz postać poruszyła się ponownie. Wyciągnęła się jak po dobrej drzemce, po czym odwróciła w jego stronę. Rafhardowi na chwilę stanęło serce.
    Nawet nikłe światło wystarczyło, aby rozpoznał tę twarz. W końcu, oglądał ją przez tyle lat... w lustrze. Przed nim, z miną nie mniej zdumioną niż jego, znajdowała się kopia starca. Jednakże nie była ona w pełni idealna. Więzień od razu dostrzegł pewne różnice. Zmarszczek było nieco mniej, oczy nie takie podkrążone no i włosy nie tak siwe, jak już wcześniej zdążył zauważyć. Ale nie miał wątpliwości, iż widzi siebie. Tyle że trochę młodszego. Nie napawało go to radością. Słyszał na kazaniach kapłanów, iż to jest wielce zły omen. Przypominający o złej przeszłości...
    Obaj przycisnęli się do ściany, każdy do swojej. Żelazne pręty wbijały im się w plecy. Po chwili, młodszy Rafhard niespodziewanie odezwał się z uśmiechem, a niemal identyczny jak drugiego głos, przyprawiał starszego o dreszcze.
-    Cóż za zrządzenie losu... Spotkało się dwóch tak podobnych ludzi, sobowtórów jak gdzieś zasłyszałem. Ale powiedziałbyś mi, panie, gdzie my jesteśmy? Bo niezbyt pamiętam jak się tu żem znalazł... – mimo uśmiechu, pełnymi smutku oczyma rozejrzał się wokół. Tęczówki miał błękitne, takiej samej barwy jak rozmówcy. W oczach starca też gościło owe przygnębienie. To już całkowicie go upewniło.
-    Powiedz jeno, za co... Którykolwiek bóg cię tu przysłał, wie przecież, iże nic niegodnego człeka nie uczyniłem... – jęknął siwy łamiącym się głosem.
-    O czym ty prawisz, człowieku? – zdumiał się młodszy Rafhald, lekko zaskoczony kiedy swój głos w ustach drugiego usłyszał. – Może najpierw mi powiedz, co to za miejsce...

***


    Podekscytowany Alhard niemal biegł w stronę więzienia. Chciał jak najszybciej dotrzeć na miejsce. Wiedział, iż zaoszczędzenie tak drobnych chwil nie ma najmniejszego znaczenia, lecz nie mógł się powstrzymać. I tak nie spał większość nocy, a o świcie zerwał się z łoża.
    Pchnął odrzwia wiodące do cel, po czym rozpromieniony jął iść przez korytarz między rzędami krat. W więzieniu, nie licząc strażnika, nikogo nie było oprócz jednej osoby. Oczywiście wypuści ją po tym wszystkim. Bo na co mu więcej królik doświadczalny? Musiał jeno przetestować na kimś swój środek. Nie był mordercą, choć czasem w imię swego pragnienia pozwalał sobie na zbyt wiele.
    Znajdując się już blisko celu, usłyszał ciche słowa więźnia. Czyżby oszalał i gadał do siebie? Nie byłby zadowolony z takiego obrotu wydarzeń. Specjalnie wybrał zaprawionego w boju najemnika, aby te przeżycia nie pozostawiły na nim większego śladu.
    Zatrzymał się przed drzwiami i zastygł nagle w bezruchu. Już wiedział, iż starzec nie oszalał. Co najwyżej on. Znajdujący się w celi ludzie, urwali rozmowę, wpatrując się w niego niepewnie. Alchemik obejrzał obu, po czym wpadł w zadumę. Owszem, eliksir miał odmładzać o dekadę, lecz nie tworzyć nowego człowieka... Nawet nie wiedział, iż w ogóle da się tego dokonać. Ale nie było mu to na rękę, gdyż nie taki przecież miał cel. Gdzie popełnił błąd? Spróbuje to ustalić. Zawołał strażnika stojącego przy drzwiach do więzienia.
-    Weź tego – wskazał palcem młodszego Rafharda. - i zaprowadź do mojej pracowni.
-    Się robi... – odparł mężczyzna, po czym sięgnął po klucze. Tymczasem Alhard udał się na umówione miejsce. Musiał jeszcze zmienić coś w recepturze.

***


    Pięćdziesięcioletniego, byłego najemnika, wprowadzono do celi. Krzywił się jeszcze po wypiciu obrzydliwego w smaku eliksiru. Podszedł do ściany, po czym usiadł na swym sienniku.
-    Mówiłeś, że porwał cię z niewiadomej przyczyny. A ja sądzę, że chce stworzyć wielu ludzi do swoich usług. Na nas jeno eksperymentuje – oznajmił, marszcząc brwi w zadumie.
-    Tia... Za długo ja znam tych alchemików. Pamiętasz jak otruli połowę szlachty? – na minę rozmówcy, pokręcił głową z lekkim uśmiechem. – No tak... Zdarzyło się to, kiedy już miałem więcej wiosen od ciebie. W każdym razie, wątpię aby zmienili się od tego czasu. Muszą i teraz knuć na większą skalę, niźli dla swojej wygody...
    Gaworzyli tak jeszcze sporo czasu. Starszy zaczął opowiadać młodszemu, co też mu się w przyszłości przydarzy. Nie były to same szczęśliwe chwile, choć w porównaniu do poprzednich lat, nie mieli na co narzekać. Starzec ustabilizował swe życie i mógł spokojnie oczekiwać na śmierć. Aż do tej pory...
    Po paru godzinach, obu rozbolała głowa. Ból nasilał się i rozlewał na cały mózg. Sześćdziesięciolatek już wiedział co się święci. Tego samego cierpienia doznał dnia wczorajszego. Byłych najemników, w końcu sen zmorzył i rozłożył na siennikach...

***


    Staruszek przebudził się, po czym leniwie przetarł powieki. Świadomość szybko mu wróciła.  Przypomniał sobie nagle o całej sprawie i prędko zerwał się z posłania. Mężczyzna młodszy o dekadę już nie spał. Siedząc skulony, wytrzeszczał oczy w stronę żelaznych drzwi. Rafhard, pewny co zaraz ujrzy, odwrócił głowę w tamtą stronę.
    Spał tam, odwrócony w ich stronę. Kolejny Rafhard. Jednakże pierwsze wrażenie już zdawało się nieco inne. Nie chodziło o to, iż miał miej zmarszczek. Oblicze nie było takie strapione, a oczy w żadnym przypadku nie podkrążone. Tak, też tak kiedyś wyglądał... Nim zmarła ukochana Arcadia... Rzecz jasna, słowem mu o tym nie wspomni.
    Czterdziestoletni człek obudził się po chwili. Wyczuwszy palcami siano, najpierw spojrzał na czym leży, a potem usiadł gwałtownie. Z uniesionymi brwiami rozejrzał się po pomieszczeniu. Oczy, choć zdezorientowane, nie należały do smutnych.
    Kiedy napotkał wzrokiem swoje kopie, brwi powędrowały jeszcze wyżej. Wodził oczyma od jednego do drugiego, a jego mina sugerowała, iż niewiele z tego rozumie.
-    K-kim jesteście? Co to za miejsce? – zapytał w końcu niepewnie.
-    Na początek może powiem, iż za dziewięć lat przestaniesz być najemnikiem... – odparł z uśmiechem starszy o dekadę mężczyzna. – Skąd to wiem? Otóż...
    Po jakimś czasie, odrzwia wiodące do cel, ponownie stanęły otworem. Dało się słyszeć szybkie kroki. Ponury Alhard wkrótce ukazał się więźniom. Ujrzawszy trzy osoby, wydął gniewnie wargi. Nic nie mówiąc, gestem przywołał strażnika, po czym wskazał na najmłodszego Rafharda...

***


-    Co tu się dzieje?! – warknął czarnowłosy, postawny mężczyzna, rozglądając się wokół. Poszedł do krat, po czym zacisnął palce na żelaznych prętach. Po chwili, odwrócił się w stronę pozostałych więźniów, uderzająco do niego podobnych. – Kimże jesteście?! I jakże się tu znaleźliście, a? Mówić, bo nogi z rzyci powyrywam!

***


    Młodzian uniósł powoli głowę znad dostawionego wczoraj siennika. Sennym wzrokiem wodził po pomieszczeniu. Usiadł powoli, a na twarzy wykwitł mu szeroki uśmiech.
-    A cóże to? Znowu mnie zwinęli z karczmy po pijaku? – mruknął pod nosem, po czym obejrzał towarzyszy. – Na jaszczurkę! Aleście podobni! – śmiejąc się, przetarł oczy, by pozostałości snu z powiek spędzić.
    Najstarszy mężczyzna, uraczył Rafharda pewną opowieścią, a uśmiech najemnika stawał się to coraz bardziej szerszy.
-    A to ci przygoda!
-    Tak, jeno że zginąć w każdej chwili możesz... – dodał „trzeci”, którym nazywano najmłodszego dotąd najemnika z racji trzydziestu przeżytych wiosen.. – Nie ma co tu siedzieć, trza stąd znikać. Szkoda, iże żelaza nie mam. Wnet bym nim osiłków połechtał...
-    Ale nie masz, więc potrzeba coś realnego obmyślić – przerwał mu czwarty. Przeczesał palcami lekko przyprószone siwizną włosy, a minę miał zamyśloną. – Są dwa wyjścia. Albo jakoś złapiemy strażnika gdy przez kraty będzie nam żarcie dawał i weźmiemy klucze, albo wszyscy wybiegniemy kiedy alchemik przyjdzie po następnego.
-    Na to pierwsze nie ma co liczyć, to nie ballady. Przeto jadła nam nie da dopóki się nie odsuniemy. Nie pamiętasz co mówił? – skomentował to szósty, wzdychając ciężko. – Podobnie z tym alchemikiem. Nie trzeba mieć dobrego refleksu, by zamknąć odrzwia nim dotrzemy do nich – przerwał na chwilę, zgarbił się, wyglądając jakby toczył jakąś wewnętrzną walkę. - Podjąłem już decyzję... -  starzec pochylił głowę i ponownie westchnął. Następne słowa mówił pewnie, choć znajdowało się w mich mocne przygnębienie. – Przy najbliższej okazji, pójdę jako następny. Już moja w tym głowa, by go przekonać. Gdy już się znajdę na zewnątrz, w momencie, w którym strażnik wsadzi klucz do zamka, rzucę się na niego.  Dam wam dość czasu, byście zdążyli dobiec do drzwi. Jeśli nie, to trudno.
    Po tych słowach nastała głęboka cisza. Wszyscy dostrzegali ryzyko tego planu. Nawet najmłodszy Rafhard spuścił oczy, a smutek zagościł na jego licu.
    W końcu trzeci wypowiedział to, o czym wszyscy myśleli.
-    Przeca wiesz, że on ciągle rękę na mieczu trzyma. Zarżnie cię...
-    A masz jakowe inne wyjście? Jestem na to przygotowany. Ja już swoje przeżyłem, śmierć mi nie straszna. Co innego wy... – rzekł staruszek, a przygnębienie jeszcze bardziej pogłębiło się na jego obliczu.
-    Musi być jakiś inny sposób. Żeby wszyscy przeżyli... – kontynuował hardo najemnik
-    Niekiedy trzeba ponieść pewne ofiary i nic się na to nie poradzi – ozwał się niespodziewanie piąty. Dotąd siedział cicho na swym sienniku. – Ale możemy wybrać jaką... Ja też mam już swoje lata, a nie orientuję się w dzisiejszym świecie. No i ty – spojrzał w kierunku szóstego. – jako jedyny znasz drogę do wyjścia. Tylko ty znalazłeś się tu z zewnątrz.
-    Myślisz, iże coś pamiętam? Odzienie pełne strachu miałem...
    Rozmowę przerwało znajome już skrzypienie drzwi. Rozległy się spodziewane kroki, choć zaskakująco wolne w porównaniu do wcześniejszych.
-    Nie ma już czasu. Ja pójdę, a wy się przygotujcie... – szepnął starzec, po czym przymknął powieki i zacisnął pięści, jakby zbierając się w sobie.
    Dziwnie przygarbiony alchemik stanął wreszcie przed więźniami. Rafhard już nabierał powietrze w usta, jednak Alhard odezwał się szybciej.
-    Wypuszczam was na wolność – rzekł suchym, bezbarwnym tonem. – Jednak nikomu nie ważcie wspomnieć o tym co was spotkało. Ani słowem... – wypowiedział to tak dobitnie, iż zgasił w przetrzymywanych jakąkolwiek chęć wyjawienia tych wydarzeń.
    Oszołomieni niespodziewaną łaską mężczyźni, zostali wyprowadzeni przez dwóch strażników. Szli przez jakiś podziemny korytarz, potem po małej drabince weszli do zwykłego mieszkania. Po chwili, stali przed drzwiami domu, patrząc się tępo w otaczające ich miasteczko. Długo rozumowali to wszystko.
-    To może pójdziemy do karczmy? – zaproponował nagle drugi. – Już lepiej przy trunku siedzieć i myśleć niż tak na ulicy. Poza tym... – spojrzał w niebo. – wiatr się wzmaga i pochmurno się robi. Pewnikiem zaraz burza nastanie.
    Nikt nie zgłosił sprzeciwu. Poszli więc w milczeniu, prowadzeni przez szóstego. Po niedługim czasie stanęli przed „Topicielem Smutków”. Znali ten przybytek niemal wszyscy. Jeno dwóch najmłodszych nie przypominało sobie o jego istnieniu.
    Zasiedli na spróchniałych ławach. Drugi poszedł zamówić trunki. Mieli szczęście, gdyż przejezdnie grał tu pewien bard. Tym lepiej, że głos miał czysty, miły dla ucha, a z lutni wydobywał całkiem okrągłe dźwięki. Na chwilę obecną, rozpoczynał pewną balladę.

Siada przed kominkiem król
Tępo się wpatruje w swój nóż
Wreszcie jest już pewny że broń
Zrujnowała upragniony tron

Zastraszając
Zamęt dając
Lecz nie zabijając

Oh, jakiż smutny to los
Oh, jakiż smutny to los

Ostatnio edytowany przez Barglemon (2011-02-26 16:59:07)

Offline

 

#2 2011-02-26 22:10:14

 Sal

Gryllotalpa gryllotalpa

4602520
Skąd: Olsztyn/Gdańsk
Zarejestrowany: 2011-02-21
Posty: 5
Punktów :   

Re: Istota o stu twarzach

Bardzo przyjemnie się czyta nie powiem, pomysł interesujący i wciągający.

Z tym, że w momencie kulminacyjnym nagle akcja się urywa i staje w miejscu zamiast łagodnie zejść. Opowiadanie faktycznie zostawia spory niedosyt, jednak w stopniu bardziej denerwującym ("i co, to już"), niż intrygującym("dlaczego ten koleś nie napisał co jest dalej... chce wiedzieć!").

Chciałeś byśmy szukali błędów więc na siłę znalazłem coś z czym też często mam problem, a mianowicie  niejednorodność narratora:
w jednym momencie piszesz stylizując narratora na archaicznego, potem zupełnie sucho i neutralnie, a czasem używając kolokwializmów.

Offline

 

#3 2011-02-26 22:32:49

 Barglemon

Nowy użytkownik

Skąd: Olsztyn
Zarejestrowany: 2011-02-22
Posty: 5
Punktów :   

Re: Istota o stu twarzach

Zamysł był taki, aby narrator był właśnie neutralny i suchy, a w dialogach składnia i słownictwo lekko archaiczne, co też spowodowało, iż dialogi są dosyć sztuczne, bo widocznie mnie to przerosło. Pewnie przez nieuwagę niekiedy styl dialogów przeniósł się na narrację.
Dziękuję za opinię i czekam na następne przytyki .

A co do tego urwania akcji, to prawdopodobnie spowodowane jest to tym, że regulamin konkursu przyjmował prace do pięciu stron, a właśnie równo tyle ma to opowiadanie.

Ostatnio edytowany przez Barglemon (2011-02-27 11:15:45)

Offline

 

Stopka forum

RSS
Powered by PunBB
© Copyright 2002–2008 PunBB
Polityka cookies - Wersja Lo-Fi


Darmowe Forum | Ciekawe Fora | Darmowe Fora
www.clanak.pun.pl www.narutoarena.pun.pl www.nwf.pun.pl www.snowkids.pun.pl www.polish-drifters.pun.pl